Choroba wiele weryfikuje
Zanim zachorowałam prowadziłam szczęśliwe, spokojne, dosyć poukładane życie. Mieliśmy z mężem wiele wspólnych planów, marzeń, zaczynaliśmy myśleć o powiększeniu rodziny. Jednak w momencie kiedy zachorowałam zmieniło się prawie wszystko. Z niektórych pomysłów musieliśmy całkowicie zrezygnować, a inne odpuścić na najbliższe lata. Także oczywiście plany o posiadaniu dziecka trzeba było przełożyć na bliżej nieokreślony czas.
To, że zawsze mogłam liczyć na moją najbliższą rodzinę było dla mnie oczywiste. Nigdy się na nich nie zawiodłam. Czas kiedy zachorowałam był dla nas wszystkich szczególnie trudny. Pomimo to moi najbliżsi mieli dla mnie mnóstwo cierpliwości. Podczas mojego 3-tygodniowego pobytu w szpitalu nie było dnia, aby ktoś z rodziny mnie nie odwiedził. Zawsze dostawałam jakiś domowy obiad ugotowany przez mamę. Wiadomo jakie jest jedzenie szpitalne.
Choroba jest także swojego rodzaju próbą dla związku. Pomimo, że byliśmy z Pawłem już od dziewięciu lat razem nigdy wcześniej nie znaleźliśmy się w tak ciężkiej sytuacji. Nie wiem jak mój mąż znosił wszystkie moje zmiany humoru, depresyjne nastroje oraz wiele innych niedogodności. Wiem, że małżeństwo jest na dobre i na złe, ale z dnia na dzień na głowie mojego męża pozostał cały dom i wiele innych spraw. Paweł dużo czasu spędza w pracy i gotowanie nigdy nie należało do jego mocnych stron. Kiedy po wyjściu ze szpitala nie byłam w stanie zająć się domem do jego nowych obowiązków należało także przygotowywanie posiłków. Ku mojemu zdziwieniu całkiem nieźle wychodziło mu kilka prostych potraw. Nieraz z perspektywy czasu zastanawiam się, czy nie wymagałam zbyt wiele. Przecież niewyprasowane koszule mogą poleżeć kilka dni złożone w szafie, a podłoga nie musi lśnić. Poprzez moją chorobę jeszcze bardziej zbliżyliśmy się z mężem do siebie. Nauczyliśmy się radzić sobie ze stresem, staramy się myśleć optymistycznie i wierzyć, że przyszłość ułoży się po naszej myśli. Zdajemy sobie sprawę, że wiele zależy od naszej pracy, zaangażowania oraz pozytywnego podejścia. Wychodzimy z założenia, że nic w życiu nie przychodzi do nas samo. Na wszystko trzeba zapracować, o wszystko zawalczyć.
Jak już wspominałam w rodzinie zawsze miałam oparcie. Nie mogę powiedzieć jednak tego samego o niektórych znajomych. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma swoje obowiązki, rodzinę, mało kto lubi szpitale. Jednak nie zrozumiem jak można nie odwiedzić ani nie zainteresować się stanem zdrowia naszych znajomych. Dziwnym zbiegiem okoliczności przez 3 tygodnie kiedy leżałam w szpitalu kilku z moim znajomych milczało. Z czasem zrozumiałam o co chodziło. Był środek lata, piękna słoneczna pogoda za oknem. Nie warto było marnować czasu, skoro ja nie byłam w stanie uczestniczyć w życiu towarzyskim. Już nie nadawałam się na wyjście do klubu, czy na kawę. W ten sposób dowiedziałam się komu mogę zaufać. Wolę mieć mniejszą grupę zaufanych znajomych niż wielu nieuczciwych. Na kilku osobach się zawiodłam, ale zyskałam też pewność co do osób, które mnie wspierały. Na szczęście na prawdziwych przyjaciołach się nie zawiodłam.