Co robić w Gdańsku?

Dzisiejszy wpis będzie o Gdańsku – mieście, które totalnie zawładnęło moim sercem. Do Trójmiasta uwielbiałam przyjeżdżać jeszcze jako mała dziewczynka, jednak z biegiem lat moja miłość do niego nie osłabła. Dlatego też, gdy mąż zapytał, czy nie pojechalibyśmy gdzieś razem na weekend, z wyborem destynacji nie wahałam się ani chwili.
Gdańsk jest idealnym celem na weekendowy wypad. Bez względu na pogodę, w tym mieście zawsze jest co robić. I nieprawdą jest, że w lecie tłumy turystów odbierają miastu urok. Tętniące życiem deptaki i pięknie oświetlone knajpki działające do późnej nocy również mają swój czar. My trafiliśmy do Gdańska akurat na kilka dni po weekendzie majowym i turystów było naprawdę niewielu. Pierwszy raz mogłam dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co mijaliśmy na naszej drodze. Jak zaplanowaliśmy nasz czas w tym cudownym mieście?
Nie mieliśmy zamiaru biegać od muzeum do muzeum, chcieliśmy sporo spacerować i po prostu się odprężyć. Pierwszy spacer zaczęliśmy oczywiście od Starego Miasta. Udało nam się zaparkować prawie pod samym Żurawiem, więc po krótkim przyjrzeniu się jego mechanizmowi, wybraliśmy się spacerem na Motławą w stronę Rynku. Mijając kasy Żeglugi Gdańskiej stwierdziliśmy, że wracając kupimy bilety na prom wycieczkowy po porcie, płynący aż do Westerplatte. Oboje byliśmy na Westerplatte, ale nigdy od strony morza. Poszliśmy więc dalej, lecz zanim zdążyliśmy skręcić w stronę Rynku, wpadł nam w oko ogromny diabelski młyn. Zdecydowaliśmy się na przejażdżkę i śmiało mogę stwierdzić, że był to strzał w dziesiątkę. Widok z wagoniku na górze zapiera dech w piersiach. Dachy Starego Miasta mienią się w słońcu jakby były zrobione ze złota, a Motława wijąca się na dole wydaje się śmiesznie mała. Nawet nie myślałam, że karuzela dla dzieci może przynieść tyle frajdy dwojgu dorosłym!
Po opuszczeniu wielkiego koła poszliśmy wreszcie na Rynek. To miejsce rozczula mnie za każdym razem, gdy tu jestem. Kolorowe, ogromne kamienice, a pod nimi urokliwe knajpki i stragany z muszelkami i biżuterią z bursztynu. Obfotografowaliśmy Neptuna strzeżącego swojej fontanny i udaliśmy się w głąb Starego Miasta, aby finalnie poczekać na nasz rejs w małej knajpce niedaleko Wielkiego Młynu. Rejs bardzo mi się podobał, podczas niego przewodnik cały czas opowiada ciekawostki o mijanych atrakcjach.
Drugi dzień postanowiliśmy spędzić bliżej plaży. Wybraliśmy się tramwajem do Brzeźna, aby w tamtejszej małej smażalni zjeść rybkę. Postanowiliśmy urządzić sobie spacer deptakiem wzdłuż plaży aż do Jelitkowa i stamtąd wrócić do hotelu. Najpierw poszliśmy na sam koniec brzeźnieńskiego molo, a potem mieliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Okazało się, że w Brzeźnie znajduje się wypożyczalnia rowerów Veloking, w której można wypożyczyć także gokarty na pedały. Postanowiliśmy spróbować tej zabawy, gdyż żadne z nas nie prowadziło wcześniej takiego pojazdu. Wypożyczyliśmy gokarta 2-osobowego.
Zdjęcia dzięki uprzejmości: Sportking.pl.
Obsługa powiedziała nam, że możemy nimi dojechać aż do Sopotu i oddać je w tamtejszym punkcie Veloking. W związku z tym zmęczeni, ale szczęśliwi, pedałując dotarliśmy do Jelitkowa, aby tam znów usiąść w knajpce, tym razem na zimne piwko i kawę.
Chwilę zastanawialiśmy się, czy pojechać jeszcze do oliwskiego ZOO, czy może do muzeum Solidarności, w którym oboje jeszcze nie byliśmy. Ponieważ pogoda dopisywała, wybraliśmy ogród zoologiczny. Muszę przyznać, że zmienił się od lat, gdy oglądałam zwierzaki jako małe dziecko. Jest dużo bardziej nowoczesny, powstało więcej zabudowań, a wybiegi są odnowione. Całodniowy spacer dał się nam we znaki, pomyśleliśmy więc o powrocie do hotelu.
Chociaż wieczorem zaczęło padać i myśleliśmy, aby wybrać się do kina, stwierdziliśmy, że wrócimy jeszcze na Stare Miasto, zobaczyć je rozświetlone, gdy na zewnątrz już jest ciemno. Nie zawiedliśmy się. Puste w ciągu dnia uliczki ożyły, dookoła słychać było języki z całego świata. Postanowiliśmy zjeść kolację w jednej z knajpek nad Motławą, aby rozkoszować się latarniami odbijającymi się w wodzie. I chociaż byliśmy niezmiernie zmęczeni, cały czas mam wrażenie, że do Gdańska wrócimy jeszcze nie raz, aby za każdym razem odkrywać jakąś jego nową tajemnicę.